Bardzo rzadko mam ochotę na publiczne wyznania, ale tym razem czuję, że to czas i miejsce.

4,5 roku temu byłam w ciąży i dowiedziałam się, że życie mojego dziecka może być zagrożone. Wyniki badań przesiewowych były bardzo złe. Ruszyła machina. Szybkie przeniesienie na wyższy poziom opieki, a co za tym idzie dostęp do specjalistów, aparatury i wszystko jak najszybciej. Nawet nie wiem kiedy i jak odbyło się trzecie badanie, które potwierdziło, że ryzyko wad genetycznych jest wysokie.

Gdy obsługa szpitala się zorientowała, że nie ma kto ze mną wyjść do domu, nie wypuścili mnie. Zorganizowali spotkanie z lekarzem genetykiem, który przyjechał z innego szpitala w 20 minut, a przez ten czas była ze mną pielęgniarka. Po prostu była i podawała wodę. Później rozmowa. Lekarz tłumaczy zawiłości medyczne, opcje badań łącznie z tymi jeszcze w fazie eksperymentalnej. Tłumaczy tak długo, aż wszystko rozumiem.

Potem pyta o mój światopogląd i o to czy chcę porozmawiać o aborcji, jako o rozwiązaniu ostatecznym. Zależy mu żebym wiedziała, że mam wybór. Tłumaczy, tłumaczy i zapewnia, że zrobią wszystko co w ich mocy, żeby mieć odpowiedź na pytania jak najszybciej. Wierzę mu. Później badania, testy, stały kontakt z lekarzami. Z ginekologiem, genetykiem, kardiologiem dziecięcym i psychologiem w razie potrzeby, nawet w nocy.

Wyniki. Nie mieszczą się w normie. Jest minimalne ryzyko.

Podejmujemy decyzję o tym, że je poniesiemy. Rodzi się Franek – zdrowy. Te kilka tygodni od kiedy okazało się, że wyniki są złe, do wykluczenia najgorszego scenariusza są jak czarna dziura. Lęk, stres, rozpacz, złość na przemian wszystko.
Ale myśl, że jestem zaopiekowana, że mogę wierzyć lekarzom, czuć się bezpiecznie, że mam wybór chroni mnie przed zwariowaniem. Te kilka tygodni rozważania różnych scenariuszy, łącznie z tym, że mogę stracić dziecko, bo może być bardzo chore, są najgorszymi w moim życiu. Przymus stanięcia twarzą w twarz z myślą, czy dam radę wychowywać chore dziecko, co jak się lekarze pomylą, a z drugiej strony z potrzebą walki za wszelką cenę o życie mojego dziecka to najtrudniejszy czas w moim życiu. Nie życzę go nikomu, nigdy.
Dziś zdałam sobie sprawę, jakie mnie wielkie szczęście spotkało, że w tamtym czasie byłam w kraju, w którym aborcja jest legalna. W którym ceni się wolność i wolny wybór. Zdałam sobie sprawę z tego, że mogłam ufać lekarzom, że nie musiałam myśleć o tym, czy ktoś ukrywa coś przede mną lub czy podpisał klauzulę sumienia.
Miałam wybór! I dziś protestuję. Protestuję przeciw traktowaniu kobiet jak bezduszne, pozbawione inteligencji istoty, które po zliberalizowaniu przepisów zaczną ustawiać się w kolejki do gabinetów aby usunąć ciążę. Protestuję przeciw zmuszaniu nas do heroizmu. Protestuję przeciw blokowaniu dostępu do medycyny i wiedzy. Opowiadam się za wyborem i wolnością.
Widzimy się o 15:30 na Placu Zamkowym.
Czytelniczka: Karolina Walczyk

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany