Wchodząc do nieznanej krainy oczekiwał niebiańskiego widoku. Oczekiwał zastępów aniołów i przewodnika.
Wyobrażał sobie, świetlistą postać, która go przywita, nieopisane bogactwa i splendor miejsca.
Szedł dziarskim krokiem w kierunku obietnicy, lecz z każdym ruchem nogi drżały mu coraz bardziej, czuł ucisk w kroczu i lekkie zawirowania w brzuchu. Do myślenia dawał mu subtelny ciężar wewnątrz  klatki  piersiowej, który narastał z każdym przemierzanym przez niego metrem.
Dlaczego czuję smutek? Dlaczego ściska mnie w gardle?
Zwolnił zdecydowanie, gdy w jego nozdrza wdarł się przenikliwy smród a jego oczom ukazał się żałosny widok, starej, rozpadającej się chaty.
Ona musiała się pomylić – pomyślał. To nie jest moje miejsce.
Zatrzymał się, otoczony zewsząd gnijącymi roślinami.
Gdzie ja jestem? Chyba pomyliłem ścieżki.
Już miał zawracać, gdy jego wzrok padł na znajomo wyglądający fotel niedbałe stojący na werandzie.
Widok dziwnie znajomego mebla spowodował nagły napływ łez do oczu i ukłucie w sercu.
Przypomniał sobie jej słowa – wszystko czego doświadczysz to Ty.
Podszedł do drzwi, były obdarte i spruchniałe, stary lakier odchodził z niegdyś zdrowego drewna. Dotknął delikatnie opuszkami palców klamki, była dziwnie ciepła, przysiągłby, że pod wpływem dotyku zaczęła delikatnie pulsować.
Stał tak przez chwilę zastanawiając się co zrobić, powoli odzyskiwał spokój, klatka piersiowa choć nadal ciężka, zaczęła miarowo wirować. Znał to uczucie, to jego serce zwracało na siebie uwagę.
Postanowił podążać za wibracją, którą przecież doskonale rozpoznawał i która zawsze prowadziła go do radości.
W głowie usłyszał znajomy fragment starej księgi: i choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę…
Nagły strzał energii wydawałoby się znikąd, wszedł przez jego czubek głowy i rozlał się po całym ciele. Wiedział, że jest we właściwym miejscu a ona… Ona jak zawsze nie pomyliła się.
Wszedł do chaty i zamarł widząc chaos jaki panował wewnątrz. Porozrzucane sprzęty, sterty śmieci i przeraźliwy chłód lekko go przestraszyły.
Obiecała, że wracam do domu…  zadrżał, czyżby to był mój dom?
Obiegł wzrokiem brudne ściany, sterty śmieci i zniszczone przedmioty.
Już JESTEM – wyrwało mu się z serca zdanie, które spowodowało nagły ruch powietrza w pomieszczeniu. Już JESTEM, długo mnie tu nie było – powtórzył – energia przyjemnie zafalowała a przez rozbite okno do pokoju wpadlo światło.
Jesteś? Zapytał. Gdzie jesteś? Oczy nabiegły mu łzami gdy zobaczył leżące w kącie nagie, brudne, pokryte strupami ciałko, tak bardzo wychudzone…
JESTEM, już JESTEM, wróciłem do domu… Załkał. Poczuł jak wielki kamień opada ze splotu słonecznego.
Ukląkł przy ciele dziecka, a jego łzy zaczęły kapać na wychudzone ciałko domownika. Dotknął delikatnie skóry była twarda i szorstka. Na wpół żywa istota jakby w letargu zaczęła szczerzyć zęby, zaciskać pięści, z maleńkiego gardła wydobywał się cichy, przenikliwy pisk odbijający się echem w jego wnętrzu.
Odważnie acz ostrożnie zaczął głaskać każdy strupek, każdą bliznę, każdą wystającą kość. Pod wpływem ciepłego, pełnego współczucia dotyku ciało maleńkiego gospodarza zaczynało się rozluźniać.
 Głaskał i płakał a jego serce wraźnie odzyskiwało znajomy rytm…
Płacząc, zaczął mówić ukochany fragment starej księgi:
Miłość cierpliwa jest, 
łaskawa jest. 
Miłość nie zazdrości, 
nie szuka poklasku, 
nie unosi się pychą; 
nie dopuszcza się bezwstydu, 
nie szuka swego, 
nie unosi się gniewem, 
nie pamięta złego; 
nie cieszy się z niesprawiedliwości, 
lecz współweseli się z prawdą. 
 Wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, 
wszystko przetrzyma. 
Z wolna skóra dziecka zaczęła zmieniać kolor, z ziemistego na coraz jaśniejszy, głaskał, całował, obmywał łzami i powtarzał głośno: Jestem, już JESTEM, moja miłości, moje serce należy do Ciebie.
W miejsce smutku pojawił się spokój, a wraz z nim subtelne ciepło i radość.
Łzy smutku zastąpione łzami radości, płynęły strumieniami oblewając malutkie ciało.
Dziecko zaczęło się ruszać, jego skóra nabrała przyjemnego różowo- pomarańczowego koloru, szorstkość i chłód zniknęły.
Był tak zaangażowany w dawanie miłości dziecku, że nie zauważył, iż przestrzeń wokół niego także się zmieniła.
Nie widział tego, że śmieci zniknęły a ściany pokryły się nową tapetą o ciepłych barwach, przedmioty jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stały się nowe. Nie widział tego, że wokół chaty w miejsce zgniłych i umierających, pojawiły się zdrowe i soczysto zielone pędy młodych roślin, wokół zaczęło robić się gwarnie i kolorowo.
Do krainy śmierci powracało życie.
Nie widział tego, że wielkie oczy patrzą życiem na niego, nie widział bo był dawaniem, nie widział ale doświadczał wielkiej miłości wraz z każdą sekundą przelewającej się przez jego serce i wracającej od dziecka. Gdy w końcu zobaczył, dziecko nie leżało już w brudnym kącie, tylko w łóżeczku i czystej pościeli. Koło łóżka pojawiła się lampka w kształcie księżyca a z sufitu zwisało słoneczko.
W domu było ciepło i słonecznie. Siedzieli naprzeciwko siebie trzymając się za ręce. Otulała ich ziemia, z oczu płynęły łzy szczęścia, w duszy płonął ogień, ich słowa grały melodię miłości. On i Ono cali ze światła, cali utkani z niewinności.
Patrzyli sobie w świetliste oczy i szeptali słowa starej księgi: Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
A Ona stała wraz z nimi, stała zawsze obecna, ta która się nie myli, ta która zaprowadziła ich do Siebie – do domu.

Jedna odpowiedź

Zostaw odpowiedź do karolina Anuluj Odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany