Jak to na Ciebie podziałało?
– Takie wsparcie przy pierwszym filmie to rodzaj pozytywnego kopniaka. Na szczęście dostawałam te kopniaki także w momentach kryzysu. A teraz próbuję oddać ten kredyt zaufania ludziom, u których widzę namiastki talentu, załadować im baterie. Nie wymądrzam się, nie jestem nadęta, nie mówię, że wszystko wiem. Przynajmniej taką się staram być. Bardzo na to uważam. Dlatego taką radość sprawia mi oglądanie „Tarapatów” i Hani w tym filmie. Widzę, jak wrażliwą jest osobą, jaką tajemnicę w sobie nosi, w jaki sposób wyraża emocje. Jeżeli robiliśmy z niej aktorkę, to tylko dlatego, że chciała nią być. Wyczuwaliśmy tę gotowość, nie cackaliśmy się z nią, nie oszukiwaliśmy. Stawialiśmy ją w odpowiednim miejscu, mówiliśmy, że da radę, wspieraliśmy. Takie warunki to marzenie każdego debiutanta. Gdyby każdy mógłby startować w takim otoczeniu, uniknąłby niepotrzebnego stresu. Nie myślałby o tym, że w debiucie chodzi o to, żeby coś udowodnić, nie zarażałby się frustracją, która jest utrapieniem wielu młodych aktorów. Film jest ogromną machiną, każdy dokłada tu cegiełkę swojego stresu, co często miażdży debiutanta. Dlatego „Tarapaty” to perełka – jestem dumna i szczęśliwa, że ten film mógł powstać.
Przygody polskiego kina z dziecięcymi aktorami rzadko można zaliczyć do zakończonych sukcesem.
– Tym bardziej warto docenić „Tarapaty”: dzieciaki miały tu poczucie, że otaczamy je opieką, czuły się bezpiecznie i widziały, że w nie wierzymy. Cały ten cud polegał na stworzeniu im takich warunków, żeby zaczęły samodzielnie aktorsko myśleć. I żeby nie burzyć im tej przygody. Przy tym na planie spotkali się młodzi rodzice, z pokolenia trzydziestoparolatków – traktowaliśmy Hanię i Kubę tak, jakbyśmy chcieli, żeby nasze własne dzieci były wychowywane. Żeby miały poczucie bezpieczeństwa, a przy tym były samodzielne.
Chciałaby pani swoim dzieciom pokazać „Tarapaty”?
– Na pewno – w przyszłości, teraz są na to za małe. Ale synek mojego męża ma 9 lat i to jest kino dla niego. Ten film został pomyślany jak baśniowa opowieść, to, co przeżywają bohaterowie, jest niemożliwe w świecie rzeczywistym, poza jednym wątkiem – przyjaźni, jaka łączy Julkę i Olka. Ale dla widza 7–11 letniego takie kino może być wspaniałą przygodą, dającą szansę podążania za jej bohaterami. Gwarantuję, że nikt nie będzie się nudził – ani przez chwilę tempo tu nie siada, opowieść toczy się wartko, a my, widzowie, jesteśmy skupieni na losach bohaterów. To świetnie zrobione kino, serio.
Rozm. Marta Kazjerska
Zostaw odpowiedź