Jak to dobrze, że mam te dzieci, w dodatku trójeczkę – a nie, tak jak większość moich koleżanek – tancerek, uniknęłam ich posiadania, argumentując, że od dzieci psuje się figura.
Te figury i tak im się – jak i mnie – tu i ówdzie popsuły, takie jest widać prawo natury, moje ex-tancerki siedzą sobie teraz, same jak palec, na swoich ogródkach działkowych i rozpamiętują swoje zapomniane od dawna przez wszystkich kariery, o których nie ma nawet komu opowiadać.
Ja – na szczęście – uległam ślepemu instynktowi macierzyńskiemu i wykonałam dwóch chłopaczków, a na deser jeszcze dziewczynkę!
Teraz z chłopaczków zrobiły się dwa duże byczki, dziewczynka sama jest już mamą, no, ale – jestem szczęśliwa, że mam do kogo usta otworzyć, choćby i przez telefon…
Dzwonię więc do najstarszego:
– Kasper, na kiedy możemy się umówić?
– A na co takiego mamy się umawiać? – udaje, że nie rozumie ten cwaniak.
– No, na spotkanie, musimy się spotkać!
– A co się stało? A po co mamy się spotykać? – udaje przeraźliwe zdumienie to wstrętne dziecko.
– No, żeby się zobaczyć! – nalegam.
– Matka, po co ja mam ciebie oglądać, przecież ja cię już widziałem! – kontynuuje wstrętny bachor.
– Ale to było już chyba ze dwa tygodnie temu – może ja się zmieniłam… – rozpaczliwie próbuję szukać przekonywujących argumentów.
– A, tego wolę nie oglądać, tego to ja nie chcę widzieć! – brnie okrutnik.
No, ale wreszcie w którymś momencie ulega. Dobrze, pójdziemy razem na kolację, nie, nie do mnie, ja fatalnie gotuję (tu akurat z nim się zgadzam…) ale do jakiejś dobrej restauracji!
On zaprasza!!!
On zaprasza, ja płacę…
Jeszcze gorzej…
bo kompletny brak jakiegokolwiek porozumienia a nawet wymiany, mam z kolejnym synalkiem. Dzwonię w jakiejkolwiek sprawie, i natychmiast dostaję odpowiedź SMSem: „Nie mogę rozmawiać, pracuję”.
Niby dobrze, że ten basałyk tak pracuje i pracuje, no – ale o drugiej w nocy? Ósmej rano? Drugiej po południu?
Zaczęłam wreszcie coś podejrzewać. Wysyłałam też SMSy, dzwoniłam o najróżniejszych porach dnia i nocy, błagałam, groziłam, stosowałam wszystkie niegodne metody szantażu i pogróżek. Nic. Zawsze ta sama, natychmiastowa wydrukowana odpowiedź:
„Nie mogę rozmawiać, pracuję”.
Napisałam, że mam bardzo pilną sprawę. Odpowiedź identyczna. Zawiadomiłam go, że jestem umierająca. Brak reakcji. Napisałam, żeby natychmiast wezwał do mnie pogotowie. Też nic. Znaczy, on niby pracuje.
Napisałam, że w tajemnicy przed bratem i siostrą chcę mu wręczyć pokaźną sumę gotówką!
Odpisał: „ILE?”
Czyli, raptem nie pracuje???
Ma po prostu w swojej komórce taką automatyczną odpowiedź. Dzwoni matka – to on pracuje.
Trochę lepiej mam z dziewczynką.
Jak to kobieta, lubi gadać, i nawet czasem dopuszcza mnie do głosu. Mamy takie wymiany …
– Ernestynko! – przemawiam do dziecka – mam tu kilka moich sukienek, chcesz, to ci je podaruję?! – zgłaszam miłą, wydawałoby się, propozycję.
– No, mamo! – z oburzeniem i wyraźną odrazą odpowiada dziewczynina. Zupełnie, jakbym jej proponowała zjeść żabę. Nawet nie, bo żaby, a dokładnie ich udka, owszem, obie lubimy…
– Ernestynko, mam tu kilka nowych szminek, kolorki do powiek i błyszczący puder, mogę ci to dać! – zachęcam.
– No, mamo! – znowu oburzenie, graniczące ze śmiertelną obrazą…
Kiedyś zabrałam się do długiej przemowy.
– Dziecko, chcę sobie kupić samochód, no i garaż, żeby w nim go trzymać. Może od razu kupimy ten garaż na twoje nazwisko, co? – podkładałam się, słodko przymilając.
Myślicie, ze odpowiedziała mi „No, mamo!” ? – A nie!
Spojrzała na mnie zimnym oczkiem i wycedziła z pogardą przez swoje małe, białe ząbki:
– Nie interesuje mnie posiadanie garażu!
– Teraz nie, ale kiedyś sobie może kupisz samochód, i będzie, jak znalazł! – argumentowałam.
To samo spojrzenie, i…
– Nie interesuje mnie posiadanie samochodu!
– No dobrze – nie tracąc resztek nadziei, ciągnęłam – ale będziesz mogła wtedy ten garaż wynająć, i będziesz miała pieniądze!
– Nie interesuje mnie posiadanie pieniędzy! – walnęło uparte, głupie dziecko.
Zdenerwowałam się na dobre.
– Nic ciebie nie interesuje! – wrzasnęłam.
– Owszem – ze stoickim spokojem odparła panienka – interesuje mnie bardzo zakup fortepianu. Zaoszczędziłam już sobie na najtańszy, chiński…
Domyślacie się?
Nie mam garażu. Nie mam samochodu. Nie mam za dużo pieniędzy. Ale – córka ma fortepian! Nie, nie ten najtańszy! Najdroższy, Steinwaya, podobno to Roll-royce fortepianów!
I nawet garaż mu niepotrzebny!
Pisała dla Was: Krystyna Mazurówna
Bardzo fajny tekst 😀