Kasia: Iza, byłam na niezwykłym spektaklu Marlena – ostatni koncert. Wcielasz się na scenie w ikonę kina, Marlenę Dietrich. Zarówno w piosenkach, jak i w dialogach byłaś tak prawdziwa, że płynęły mi łzy. Miałam wrażenie, że uczestniczę w życiu tej niesamowitej kobiety. Kim dla Izabelli Bukowskiej jest Marlena Dietrich?
Iza: Marlena zafascynowała mnie, bo w pewnym sensie jest do mnie podobna. Kochała język francuski, miała swoją ukochaną nauczycielkę od francuskiego. To działo się świeżo po I wojnie światowej, w Niemczech byli jeńcy francuscy… W Święto Niepodległości Francji mała Marlena zerwała się z lekcji, poszła na wagary, każdemu przez siatkę podawała kwiatki, żeby to uczcić. Taką byłą… oportunistką.
K: Zawsze zbuntowana.
I: Tak. I tę cechę charakteru znam ze swojego życia. Podobnie jak ona, nie poddaję się. Po porażce zawsze podniosę się i na przekór wszystkim przeciwnościom znów próbuję.
K: Mówiłaś, że jesteś wojownikiem. Marlena też…
I: Tak! To również mnie w niej zachwyciło. Pomyślałam, którą kobietę by było na to stać! Już nie mówię, którą aktorkę, celebrytkę, bo ona była tzw. celebrytką tamtych czasów. Jej koleżanki z Hollywood tego nie zrobiły. Ona założyła mundur i pojechała na pierwsza linię frontu, gdzie naprawdę mogła stracić życie, zdrowie… Odmroziła ręce i nogi.
K: To urodę też traciła.
I: Urodę też. Spała na podłodze, tak jak żołnierze. Twarz przykrywała mokrą szmatą, żeby jej szczury nie pogryzły, bo szczury tylko mokrego się boją. Gdyby nie to, biegałyby po twarzy. Przeżyła wszystkie okropieństwa wojenne. Ponadto w moich żyłach po części płynie krew niemiecka, więc myślę, że potrafię zrozumieć świadomość niemieckiej siły.
K: Dumy?
I: Też. Zawsze wewnętrznie miałam tęsknotę za byciem takim silnym człowiekiem jak ona. Myślę, że była niebywale silnym charakterem. Kiedy zaczęłam żyć z nią w świadomości, to gdy miałam jakiś trudny casting, brałam ją ze sobą i mówiłam: „Marlenka, pomóż”. Do dziś każdy spektakl jej poświęcam. Kiedy stoję jeszcze w ciemnościach przed wyjściem na scenę, myślę: „Marlenka, to dla Ciebie. Prowadź.”
K: Spotykasz ją.
I: Tak. I nie ma dwóch takich samych spektakli. Zawsze wydarza się coś innego. Bardzo ją pokochałam, wiesz? Stała się taką bardzo integralną częścią mnie. To, co wzięłam od niej świadomie, mi bardzo pomaga.
K: W Twoim życiu osobistym?
I: Tak. W sytuacji, gdy czegoś się wstydzę… Głównie to są rzeczy castingowe…
K: Czego się wstydzisz castingowo?
I: Czego ja się wstydzę? Chyba porażki.
K: Tego, że nie Ciebie wybiorą?
I: Nie. Z tym jestem oswojona. Taka uroda castingów. Kiedyś bardzo osobiście to odbierałam. Jak nie zostałam wybrana na castingu, to traciłam poczucie wartości. Przepuszczałam to przez ego. Moje dzieci czasem chodzą na castingi. Tłumaczę im często: „Wiesz Lenusia, to nie dlatego, że jesteś nieładna, niezdolna, tylko komuś innemu coś innego pasowało. To nie zabiera Ci urody czy inteligencji.” Byłam ostatnio na castingu, na którym mi bardzo zależało i… nie umiałam się otworzyć.
K: Czego się wstydziłaś?
I: Tak bardzo mi zależało na tym, żeby dobrze wypaść… że to mnie zblokowało. To się rzadko zdarza, ale czasem się tak się dzieje. Ten stres na castingach zazwyczaj jest motywujący. On mi daje tak zwanego kopa. Tym razem to było takie, że… wyszła ze mnie szara, przestraszona myszka.
K: I tego się później wstydzisz?
I: Chyba tak. Taka mała, bezbronna Izunia. To ciekawe… Nigdy wcześniej nie odpowiedziałam sobie na to pytanie… Tak, Kasia. Ja na tym castingu nie byłam przebojowa… Była mała Izunia, która czeka, aż ktoś da jej szansę. To są słowa, które kiedyś powiedziałam do dyrektora Łapickiego, jak mnie angażował do Teatru Polskiego: „Jak Pan mi da szansę, ja ją spłacę w 200%!” I tak było.
K: Jak Ci się gra w spektaklu, w którym tę samą postać gra jednocześnie druga aktorka? Grażyna Barszczewska też przecież jest Marleną.
I: Ciekawe doświadczenie. Bardzo. Zrobiłam spektakl o Marlenie, z którym przyszłam do Dyrektora, Andrzeja Seweryna.
K: Sama go zrobiłaś?
I: Sama go wyprodukowałam od początku do końca. To był bardziej recital. Mój kolega grał konferansjera, zapowiadał mnie. Dyrektor to zobaczył i powiedział: „TAK” . Potem zobaczyłam mój scenariusz. Moja rola podzielona na dwie kobiety. Na początku bardzo mi się to nie spodobało. To jest niefajne dzielić się główną rolą, po drugie zawsze pojawiają się problemy, kiedy dwie aktorki grają jedną rolę. Wkrada się rodzaj rywalizacji. Ale potem sobie pomyślałam: „Okej… do tej pory zrobiłam wszystko, co było MOJE, JA, MNIE. Może jak wyjdę z tej strefy komfortu i otworzę się na inne możliwości, na innych ludzi, na połączenie tych różnych potencjałów i na ten dyskomfort dzielenia tym, co MOJE, JA, to może coś ciekawego powstanie…” I powstało coś bardzo interesującego. Zderzenie. Kobieta, która miała cały świat u stóp. Ikona, uroda, mężczyźni, uznanie, pieniądze, wszystko! I z drugiej strony samotny, nieszczęśliwy człowiek, który zapija alkoholem swoją samotność, który umiera samotnie… Przecież Marlena Dietrich na ostatnie 16 lat zamknęła się w domu. I to była jej decyzja. Istnieje też taka sugestia… nie wiem na ile prawdziwa, że ona popełniła samobójstwo, ponieważ dowiedziała się, że córka chce ja oddać do hospicjum.
K: To było dla niej za dużo.
I: Tak. I ja w to wierzę, że to możliwe. Ona by tego nie wytrzymała. Tak myślę. Istnieje teoria, że popiła lekarstwa dużą ilością whisky. Zrobiła to podobno świadomie po to, by jej nie odratowali.
K: Wiesz, kiedy byłam na spektaklu, dopiero do mnie dotarło, jak ogromnym cierpieniem jest emigracja, jakim dramatem musiało być wygnanie, kiedy rodacy mówili o niej źle. Opowiedziała się przeciwko faszystom.
I: Gdy Marlena przyjechała w latach sześćdziesiątych do Niemiec, większość kobiet pluło jej w twarz. Tylko te starsze podchodziły do niej i mówiły: „Pogodzimy się?” One jej wybaczyły. Ta piosenka… Mamo, czy mi wybaczyłaś…
K: Przepiękna piosenka.
I: Ona ją wzięła od Czesława Niemena. Niemen był suportem na jej koncercie w Warszawie. Tak bardzo jej się ta melodia spodobała, że spytała go, czy może jej użyć. Zgodził się. Napisała własne słowa do tej piosenki. Mamo, czy mi wybaczyłaś, ojczyzno, czy mi wybaczyłaś. Cierpiała przez to do końca…
K: Miała odwagę stanąć po swojej stronie.
I: Szalenie ciekawa osobowość. Z jednej strony była amoralna – lata trzydzieste, Berlin. Rozpasanie seksualne. Z drugiej strony miała bardzo silne zasady. Pomagała wszystkim uchodźcom, gotowała im. Pomogła Edith Piaf, która przyjechała i była kompletnie nieznaną „jakąś pieśniarką z Paryża”. Edith zaczęła pić, staczać się. Wówczas Marlena powiedziała: „Wiesz, bardziej niż rywalizacji nie lubię, jak się marnuje talent. Będziesz ze mną występowała na koncertach.” Istnieje sugestia, że miały romans i Marlena kochała Edith jak dziecko.
K: Pieśń, o której wspominasz, pokazuje skrywaną wrażliwość Marleny.
I: Zbyszek Rymarz, z którym robiłam pierwszy spektakl, podróżował z nią kiedyś samolotem, gdy leciała na koncerty do Berlina… Była bardzo przejęta, nie wiedziała, co ją tam spotka. Do tego stopnia denerwowała się, że wyszła z first class i przesiadła się do economy. Usiadła ze zwykłymi ludźmi i powiedziała im: „Słuchajcie, lecę teraz na koncerty, tak bardzo się boję, nie wiem, co mnie tam czeka, przyszłam z wami pogadać.” Zbyszek mówił, że zapamiętał ją jako bardzo ciepłą osobę. Na wszystkich zdjęciach, filmach wyglądała na zimną, nieprzystępną kobietę. A to był naprawdę ciepły, kochany, miły człowiek.
K: Krucha kobieta…
I: Ja Marlenę pokochałam.
Zostaw odpowiedź