Płakałam długo u stóp Twoich,
lodowatym marmurem zrobionych.
Wściekła z niezrozumienia,
zaciskałam wargi by nie kląć Twego majestatu.
Dlaczego pozwoliłeś na krzywdę na mnie?
Za dużo wiedziałam,
zbyt wcześnie…
Odarta ze złudzeń,
patrzyłam tępo w Twe oczy.
Co się z nami stało?
Gdy wreszcie przestałam, a Ty dalej milczałeś,
zrozumiałam, że mi go nie wrócisz.
Mimo to, spędzałam dnie,
błagając Cię o niewybłagane.
I było mnie coraz mniej i mniej…
Zapadając się w rozpaczy traciłam ciało,
przytomność myśli i pojmowania.
Zaczęłam znikać.
Szybko, konsekwentnie, ze zgryzoty.
Wtedy dopiero odezwałeś się do mnie.
Mówiłeś spokojnie lecz stanowczo. Cicho.
Więc wstałam siłą Twoją i zaczęłam błagać Cię nie o niego, lecz o siebie.
Daj Boże zdrowie tej kobiecie, która buduje dom na zgliszczach mojego.
I siłę temu mężczyźnie, który o mnie zapomniał.
Wyzwól mnie z nienawiści, oddal rozpacz.
I nie bój się o mnie.
Choć ja wciąż się boję,
samotnych nocy, cichych dni, pustych półek w szafie.
Ty, która zabrałaś moje wszystko, bądź błogosławiona.
Śpij koło tego, którego ukochałam.
I niech on śpi koło swej ukochanej, ja już nią nie jestem.
Chodźcie na długie spacery, kochajcie się czule, a o mnie zapomnijcie.
Nie wrócę w złych snach.
Boże mój, naucz mnie kochać siebie, bym ze sobą była zawsze.
A potem naucz mnie kochać człowieka, bym mogła z nim kiedyś być.
Zostaw odpowiedź