Jakie są współczesne kobiety? Czy prowadzą zwykłe codzienne życie? Czy może dzieją się w ich życiu niezwykłe historie? Czy mają czas na własne zainteresowania i na zaspokajanie swojej ciekawości życia? Jak odkrywają swoje pasje i talenty? Celowo czy raczej pewne wydarzenia z ich życia powodują, że zmieniają kierunek?
Na te pytania postaram się poszukać odpowiedzi w wywiadach ze współczesnymi kobietami. Kobietami z mojego otoczenia, kobietami bliskimi, takimi w zasięgu ręki. Z cyklu „Zwykli-Niezwykli“ wywiad z Grażyną, miłośniczką pięknych ogrodów. Przez kilka lat na swojej działce zaprojektowała i samodzielnie wykonała piękną zieloną przestrzeń z różanym ogrodem. Grażyna zmaga się również od kilku lat z rakiem piersi. Czy praca w ogrodzie jest jej azylem i odskocznią od zmagań z chorobą? O pasji upiększania swojego świata i cierpieniu w chorobie właśnie nam opowie.
DOROTA: Witaj Grażynko, spotykamy się, żeby porozmawiać o Twojej pasji do upiększania świata, Twojego świata, ale i otoczenia dookoła.
GRAŻYNA: Ten nasz świat zrobił się taki nijaki, smutny. Brak w nim pozytywnej energii. Z domu wychodzimy tylko po to by pójść do pracy lub na zakupy (i to nie zawsze), reszta przez Internet.
DOROTA: Myślisz, że jest aż tak źle…
GRAŻYNA: Tylko gonitwa za wszelkiego rodzaju dobrami materialnymi. Poprawiamy sobie humor kupnem rzeczy i …udajemy, że nic innego nie sprawi nam radości.
DOROTA: Jak wygląda Twoje życie rodzinne?
GRAŻYNA: Jestem szczęściarą, bo mam dwóch wspaniałych facetów obok siebie – męża i syna. Ten drugi choć już nie mieszka z nami, wpada „jak po zapałki“, ale dość często.
DOROTA: Porozmawiajmy o Twojej pasji do ogrodnictwa. Czy działalność związana z ziemią była w Twojej rodzinie? Wzrastałaś w niej?
GRAŻYNA: Wczesne dzieciństwo spędziłam w domu jednorodzinnym, gdzie było ogromne podwórko, sad i pole. To dawny Służewiec, wtedy to były obrzeża Warszawy. Gdy miałam 7 lat przeprowadziliśmy się do mieszkania w bloku.
fot. Archiwum prywatne
DOROTA: I straciłaś kontakt z naturą…
GRAŻYNA: Później moje życie zdominowała szkoła i sport, ale na weekendy rodzice zabierali mnie i brata na działkę do ciotki. Tam spotykaliśmy się z ciotecznym rodzeństwem. Pamiętam jak rankiem ganialiśmy boso po rosie, bawiliśmy się w berka na drzewach, zrywaliśmy polne kwiaty. O Boże… jaki wtedy mój świat był kolorowy.
DOROTA: Piękne wspomnienia. Mam podobne z wakacji na wsi u dziadków…
GRAŻYNA: Niestety mama wcześnie zmarła i wszystko się zmieniło. Przestaliśmy też jeździć do cioci na działkę. Mijały lata, brat wyprowadził się pod Warszawę, tata zamieszkał w domu jednorodzinnym. Tylko ja zostałam w blokowisku.
DOROTA: Kiedy więc powróciłaś do swojego zamiłowania do przyrody? Czy to była kwestia przypadku?
GRAŻYNA: Myślę, że złożyło się na to wiele kwestii z mojego życia. Wyszłam za mąż i urodziłam syna. Na jednym ze spacerów z dzieckiem poznałam fajną dziewczynę, mężatkę z dzieckiem. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się. Później ta przyjaciółka i jej mąż kupili działkę na obrzeżach Warszawy i zaprosili nas do wspólnego z niej korzystania. Moja przyjaciółka nie bardzo lubi „babrać się“ w ziemi, a mnie zaczęło sprawiać to dużo frajdy. Ona więc zajmowała się gotowaniem, a ja ogrodem.
DOROTA: I tak zaczęła się Twoja przygoda?
Ten czas wspominam z rozrzewnieniem. Lata mijały, dzieci nam porosły, a ja zamarzyłam sobie mieć własny kawałek ziemi… i tak poszło. Na wiosnę, chyba w 2009 roku, można powiedzieć, że zmusiłam mojego męża (śmiech) do nabycia ogródka na warszawskiej Augustówce. Był w opłakanym stanie. To był bardzo zaniedbany teren, pełno śmieci, szkła, metalu i innych odpadów.
DOROTA: Czyli praca od podstaw…
GRAŻYNA: Samego złomu wyrzuciliśmy trzy kontenery. Ale ja jakbym oszalała. Codziennie, zaraz po pracy w banku, jechałam na swoją działkę. Łopata, grabie i inne sprzęty ogrodnicze stały się moimi ulubionymi narzędziami.
DOROTA: Ile czasu zajęło Ci, żeby Twoja działka wyglądała tak pięknie jak wygląda?
GRAŻYNA: Wiesz, pierwszy rok chyba był najtrudniejszy, bo przez cały sezon zbierałam wyłącznie śmieci, wykopywałam chwasty, usuwałam stare spróchniałe drzewa, a szpadelkiem równałam teren. To była niezła orka.
DOROTA: Ktoś Ci pomagał?
GRAŻYNA: Przyjaciele i znajomi. Później postawiliśmy letni drewniany domek, który sukcesywnie trzeba było wykończyć. Dopiero potem zajęłam się ogrodem. Mogę powiedzieć, że trzeba minimum 5 lat, żeby działka wyglądała tak jak teraz.
DOROTA: Czyli Twoje zainteresowanie ogrodnictwem i aranżacją zieleni dojrzewało latami?
GRAŻYNA: U mnie to był długi proces, z biegiem lat zbierasz doświadczenia, ale do dziś wielu rzeczy jeszcze nie wiem. Ciągle uczę się czegoś nowego o ogrodnictwie, roślinach. Nawet instalacje oświetleniowe zakładałam sama. To dopiero było wyzwanie (śmiech).
DOROTA: Ale ile radości, gdy wieczorem możesz usiąść wśród pięknie podświetlonej roślinności. Wygląda imponująco…
GRAŻYNA: O tak, kolorowo podświetlona fontanna, alejki, wszystko dookoła pachnie. To wielka frajda, wtedy czuję, że moja praca to czysta przyjemność i szczęście.
fot. Archiwum prywatne
DOROTA: Skąd czerpiesz pomysły?
GRAŻYNA: Na początku podglądałam różnego rodzaju ogrody i trochę pomysłów po prostu ściągnęłam od innych, już doświadczonych działkowców. Wiele dały mi też podróże, które uwielbiam.
DOROTA: Ja z podróży zaczerpnęłam pomysł na winogronowe patio przed domkiem…
GRAŻYNA: Później zaczęłam wprowadzać swoje pomysły, choć nie ukrywam, że kilka inspiracji pochodzi z Internetu i fachowej lektury.
DOROTA: Czy ktoś Ci pomaga? Przecież zajęcia w ogrodzie, oprócz pomysłów, to przede wszystkim ciężka, fizyczna praca?
GRAŻYNA: Mąż to moja opoka. On przede wszystkim kosi i podcina drzewa. Zajmuje się cięższymi zajęciami, a jak potrzeba to jest jeszcze syn, który też kocha ogród. Miłość do przyrody to chyba zaraźliwa choroba (śmiech).
DOROTA: Choroba… Zmagasz się z rakiem piersi od wielu lat. Jak łączysz absorbujące, wymagające pracy fizycznej zamiłowanie z ciężką chorobą?
GRAŻYNA: No cóż, sama przeprowadzka do bloku na okres zimowy wprowadza mnie w stan depresyjny, a na dodatek o tym, że to nowotwór złośliwy usłyszałam w listopadzie. Załamanie totalne. Do tego szpital, radioterapia, leki, zaczęłam żegnać się z całym światem.
DOROTA: To przykre i straszne…
GRAŻYNA: Przyszła jednak wiosna, ciepło, a ja osłabiona. „Z pewną dozą nieśmiałości“ jednak przyjechałam na działkę. I…eureka!!!! Znów świat stał się piękny, kolorowy. Zakwitły moje kochane wiosenne kwiaty, najpierw przebiśniegi i krokusy, później cudowne prymulki, zwariowane tulipany, które posadziłam jesienią. Mam ich już chyba około setki. Aż wreszcie „wybuchły“ róże i inne moje perełki.
DOROTA: Poczułaś kopa…
GRAŻYNA: Okazało się, że wykonywałam prace ogrodowe w ogóle nie myśląc o swojej chorobie. A z dnia na dzień czułam się coraz lepiej, czułam, że mam coraz więcej siły. Czerpałam energię z ziemi.
DOROTA: A te piękne instalacje wśród zieleni, fontanna, figurki to Twoje pomysły i wykonanie?
GRAŻYNA: Tak to moje pomysły. Choć nie zawsze od razu były zaaprobowane przez moich bliskich. Zawsze chciałam mieć oczko wodne z kaskadą, bo szum wody jest taki kojący. Będąc w Chicago zwróciłam uwagę na małe fontanny przy domach, które dają właśnie taki efekt. Opowiedziałam o nich swojej rodzinie i przyjaciołom. Na urodziny zrobili mi niespodziankę właśnie w postaci fontanny…i to nie takiej malutkiej 🙂
DOROTA: Masz przy tym piękny manicure. A przecież praca w ziemi raczej nie sprzyja? (śmiech)
GRAŻYNA: Paznokcie można mieć ładne przy każdej pracy, trzeba tylko o nie dbać. Dużo prac wykonuję w rękawiczkach, choć nie zawsze. Codziennie czyszczę paznokcie i dwa razy w miesiącu jestem u manicurzystki.
DOROTA: Czyli praca na działce, realizacja pomysłów, to odskocznia od przeżywania choroby i związanym z nią stresem?
GRAŻYNA: Gdy jestem na działce, ciągle myślę o swoim ogrodzie. Wymyślam, co tu by jeszcze zrobić, ulepszyć, upiększyć, a może jakie rośliny jeszcze bym chciała mieć i nie mam czasu rozmyślać o sobie.
DOROTA: Czy to też rodzaj terapii, przetrawienia choroby, zakopania jej w ziemi albo „upiększenia“ wypracowanym ogrodem?
GRAŻYNA: To jest najlepsza terapia pod słońcem, dzięki niej żyję pełnią życia. Patrzysz przed siebie i widzisz, że wszystko żyje. Są też rośliny, które chorują. Dajesz im wtedy odżywki i inne wspomagacze, podpierasz, podwiązujesz i po pewnym czasie przechodzi choroba, roślina jest coraz mocniejsza i piękniejsza. Pomyślałam sobie, że ze mną będzie jak z tymi moimi kwiatkami, też wyzdrowieję.
DOROTA: Wydaje się, że podchodzisz do swojej choroby spokojnie i pozytywnie, tak jakby to był temat poboczny. Czy tak jest rzeczywiście, czy może to kamuflaż. Czy przypadkiem nie oszukujesz samej siebie, odsuwając negatywne emocje związane z chorobą?
Piękny i wzruszający wywiad. Pokazuje, że choroba to nie koniec, a hobby daje siłę i pozwala odganiać złe myśli.