Czas pędzi do przodu jak szalony, życie płynie raz spokojnym a raz – takim, jaki ja lubię – burzliwym nurtem, i w tym zamieszaniu ani się obejrzałam, jak zostałam raptem babcią piątki wnuków!!! Dwie male dziewczynki – roczek i trzy – są cudowne i bezproblemowe, jak to dziewczynki (a macie, chłopy!), uśmiechając się słodko tańczą na niepewnych jeszcze nóżkach popiskując czule w moim kierunku „bacia, bacia!” oraz „jesce, jesce!” ale trójka starszych (pięć, siedem i dziesięć lat) basałyków płci męskiej nie tylko, że kierowana instynktem walki wali się po głowach i ogólnie, gdzie popadnie, to jeszcze kłóci się ustawicznie.
A o co, spytacie, oni się tak kłócą?
A no, który z kolei teraz pojedzie z babcią na wakacje do Polski!
Rozwiązałam problem losowaniem.
Tym razem los padł na najstarszego. Oczywiście, dotrzymałam obietnicy i polecieliśmy we dwójkę – do Krakowa. Już pierwszego dnia wspólnych wakacji przepędziłam dziecko po całym mieście, łącznie ze zwiedzaniem Wieliczki, przejażdżką malusim autkiem po Kazimierzu i – co zaplanowałam – rundą dorożką dookoła Rynku.
Nie przewidziałam, że liczne korytarze w kopalni soli są aż tak długaśne – w rezultacie rączo biegła nimi wycieczka, do której się dołączyliśmy, potem długo, długo nic a dużo dalej ja z wyraźnym trudem usiłowałam pokonać kilometry wijących się słonych labiryntów. Między wycieczką a moją ślizgającą się na wysokich szpilkach osobą biegał non – stop mój wnuczek, poganiając mnie, co groziło bolesnym upadkiem, połączonym z ewentualnym złamaniem nogi albo, co gorsza, szpilki…
Pani prowadząca pokazała mu smoka:
– O, zobacz, jaki straszny! Co, nie boisz się? On może cię zjeść!
– Co też Pani, przecież to jest z soli, na niby, kto by się bał!
Doszliśmy do jakiejś wielkiej maszyny, z olbrzymim, drewnianym kołem.
– O, możesz poruszyć tym kołem, zobaczysz, co nastąpi!
– Wiem, widzę, ale po co mam się męczyć i nim kręcić, przecież to jasne, że wtedy ruszą pedały i maszynę wprawi to w ruch – ale to nie jest potrzebne, do niczego tak naprawdę nie służy, ot – tylko pic na wodę i fotomontaż!
Zawstydzona, wyrwałam niesfornego dzieciaka i udaliśmy się dalej.
Podczas przejażdżki wnuczek, siedzący obok prowadzącego, wisiał cały czas głową w dół, obserwując maszynerię i koła pojazdu. Kazimierza – nie zauważył…
Zaindagowany przeze mnie podsypiający dorożkarz na Rynku, ocenił mnie widać wysoko, bo za zażądał cztery stówy za przejażdżkę dookoła placu. Byłam nawet gotowa poświęcić się finansowo – cóż, serce babci – ale Wnuczek mi zwierzył:
-Jak tak bardzo chcesz, to trudno, mogę ci towarzyszyć w człapaninie tego konia, ale tak naprawdę, to mam inne wielkie marzenie!
Okazało się, że marzy… o przejechaniu się tramwajem. No tak, w Paryżu, w którym mieszka, tramwajów ani śladu…
Kosztowało mnie to złoty dwadzieścia. Wyraźne oszczędności…
Późnym wieczorem, brudni, skonani ale szczęśliwi, dotarliśmy do domu. Bielusieńka pościel czekała na nas…
– Wykąp się, i idziemy spać! – próbowałam wydać jakiś rozkaz.
– Babciu, kąpać się wieczorem? No, nie… – z wyraźnie przebijającą pogardą dla mojej nieznajomości rzeczy odparło chłopaczysko.
No tak, nie wiem, jak tam w domu mój syn go prowadzi – może kąpią się tylko rano?
Zmęczona – i też niewykąpana, bo przeszłam na pozycje wnuka – padłam i zasnęłam. On? Nie wiem, o której zgasił światło, ale obudził mnie wczesnym rankiem.
– Babcia, zaprosisz mnie do kawiarni na tą czekoladę na śniadanie, którą mi obiecałaś?
-Jasne, jasne – mruczałam, zaspana – idź, weź prysznic, i idziemy!
-Prysznic, rano? – oburzył się młody człowiek – Nigdy! Że co, że wczoraj wieczorem też nie chciałem? Musiałam się pomylić, ale już przepadło…
W odruchu rozpaczy, usiłując jednak ratować resztki autorytetu, poleciłam mu chociaż umyć zęby.
-Jak to, babciu, ty wkładasz tą pastę do ust? Przecież to sama chemia, nie rób tego, nie truj się!
Żeby z kretesem nie stracić twarzy, próbowałam jeszcze nakłonić mego krnąbrnego ulubieńca, żeby chociaż przepłukał buzię.
– A po co? Przecież, jak wypiję tę czekoladę, samo się wszystko przepłucze!
Przestałam walczyć. Spędziliśmy upojny tydzień, odżywiając się o dowolnych porach dnia i nocy tylko ciastkami, czekoladkami i lodami. Chodziliśmy spać – ja około północy, on nie wiem. Po powrocie oświadczył rodzicom:
– Z babcią wakacje w Polsce są naprawdę cudowne!!!
Za tydzień jadę z następnym wnukiem na Mazury, a po powrocie zabieram najmłodszego do Lwowa.
Ale – już wiem, jak postępować z wnukami!!! I – rzeczywiście, wakacje w Polsce są cudowne!!!
Fajnie ze tak ma 🙂