Jestem z miasta…
Mieszkam na Mazowszu, krainie nizin, lasów, pól, miast i wsi, z pogodą przeplataną słońcem, chmurami, wiatrami, chłodami, wilgocią, albo upałami. Tak mniej więcej co drugi dzień na zmianę.
Jestem z wielkiego miasta. Żyję tu, pracuję, spełniam obowiązki, rozkoszuję się rozrywkami wielkiego miasta, jego gwaru. Nie mam czasu zastanawiać się zbyt długo nad pogodą. Jest jaka jest. Codziennie do przodu wraz z innymi zabieganymi ludźmi żyjącymi w wielkim mieście. Przez zatłoczone ulice przemieszczam się zatłoczoną komunikacją albo samochodowymi korkami. Czasem mam dość, nienawidzę wielkiego miasta, wkurza mnie wszystko dookoła. Co wtedy?
fot.Dorota Muranowicz
Mam dość…
-Muszę odetchnąć – mówię do męża. Nie daję rady dłużej.
-Pakujemy się i spadamy? – pyta ślubny.
-To które góry?…Tatry, Karkonosze, Stołowe, Bieszczady, Beskidy, Pieniny, Świętokrzyskie?
Mamy tego trochę. Chociaż nie tak imponujące jak Alpy czy Himalaje, to jednak dają poczucie wolności i odprężenia. Zresztą wysokie góry pozostawiam dla zawodowców, specjalistów. Nie mam na nie tyle czasu i siły. Przeglądamy portale, blogi, wygrzebujemy mapy turystyczne. Bez mapy ani rusz, bo skąd wiesz w którą stronę iść. Wybraliśmy na miarę siły, czasu i kieszeni. Jedziemy.
Lubię być w górach. Zimą pojeździć na nartach, ciepłą porą włóczyć się górskimi szlakami. Dla takiego mieszczucha ze środkowej Polski, to ogromne wyzwanie. Czemu tak lubię tu być, zimą, wiosną, latem, jesienią… Mogłabym w tym czasie położyć się na jakiejś ciepłej plaży, wiaterek smagałby moje ciało, morze szumiałoby sennie. Pełen luz i relaks. Żadnego wysiłku, zmęczenia, bólu. Więc o co mi chodzi? Po diabła mi te góry?
Łapię oddech i żyję…
Wchodzimy, sapiemy, ból w nogach daje się we znaki, co chwila odpoczynek. Jednak latka lecą. W końcu szczyt, zimny wiatr smaga twarz, owiewa ciało. Zapinamy kurtki, naciągamy czapki. Kurtka w plecaku i wygodne buty to podstawa wędrówki. Chociaż lato trwa, to im wyżej tym chłodniej. Burza może przyjść nagle, niespodziewanie. „Sikawica” potrafi zlać i przemoczyć do szpiku kości. Tu szybko uczysz się pokory do przyrody.
Rozglądam się dookoła. Jeszcze łapię oddech,… ale taaak! To jej to!… Góry są potężne! Majestatyczne! Kiedy pokonuję górskie szlaki, chociaż dają w kość, chociaż nogi odmawiają posłuszeństwa, a kręgosłup trzeszczy z wyczerpania, to mimo wszystko wiem, że tu żyję naprawdę.
Staję na szczycie, wokół tylko niebo i góry. Cisza dookoła, tylko wiatr łopoce. Czarny ptak przecina bezgraniczną przestrzeń nieba. Wielkie chmurzyska przesuwają się nad głową, za chwilę ich dotknę. Część z nich została nawet w dole. Jeszcze gdzieniegdzie śnieg maluje wysokie szczyty. Słońce wyłania się i oślepia oczy. Mrużysz je i widzisz jak ostre rysy górskich szczytów odcinają się od chmurzasto-słonecznego nieba. Wokół przestrzeń niezmierzona, niekończąca. Widzę górskie stawy jak magiczne ciemne oczy w głębi ziemi, które pochłoną wszystko, co się odważy zbliżyć. To Bóg puszcza do mnie oko. Chyba tak wygląda biblijne niebo.
Mój zwyczajny świat został tam na dole. Mam go pod sobą. Małe spieszące ludziki zostały na dole. A tu oddycham pełną piersią, wciągam niekończące się czyste powietrze. Czuję potęgę tego miejsca. Tu widać potęgę stworzenia.
Ten widok, zapach, każdy ciężki oddech był tego wart. Teraz rozumiem co mogą czuć prawdziwi alpiniści wspinając się na szczyty świata, ryzykując zdrowie a nawet życie. Na szycie górskim mieszasz się z potęgą tego miejsca i wiesz, że żyjesz.
Nie chcę schodzić na dół. Tyle cierpienia włożyłam, żeby tu się dostać. Adrenalina i ciekawość mi w tym pomogła. Teraz otrzymałam nagrodę. Czuję w sobie moc.
Schodzę jednak w dół. Już nie wiem co gorsze. Wchodzić w górę czy schodzić na dół. Nogi bolą i chociaż buty dobre, to odciski dadzą się we znaki przez kilka następnych miesięcy.
fot. Dorota Muranowicz
Spróbuj i Ty…
Latem góry zielone i rozsłonecznione. Słońce razi w oczy odbijając się od skał. Górskie potoki sennie pluszczą lecąc z góry. Możesz w nich obmyć spoconą twarz, dać wytchnienie obolałym stopom. Wiosną choć miejscami jeszcze ponure i brudne, ale już wymalowane kolorowymi krokusami. Nieśmiała soczysta zieleń przebija się na górskich łąkach, przyroda budzi się do życia. Byleby niedźwiedź się jeszcze nie obudził. Zimą białe, czyste, przytulne.
A jesienią…no właśnie nie byłam jeszcze jesienią. Czas najwyższy. To musi być prawdziwa orgia kolorów.
Czas więc na piękną Polską Złotą Jesień… w Bieszczadach?
Do zobaczenia na górskich wędrówkach i …„dzień dobry” kiedy nas spotkacie.
Wasza Baba,
Dorota 🙂
Pięknie to opisałaś , dużo w tym prawdy góry cały czas zmieniają swój wygląd a jesienią barwy zapierają dech .Miłej podróży w Bieszczady 😉