P.: Wiemy, że współpracujesz z dwoma wydawnictwami, czyli biznesowo też odnalazłaś się w pisaniu.

K.: Nie było łatwo. Pierwszą moją książkę wydało wydawnictwo z Gdyni, które zajmuje się głównie debiutantami. Zaproponowali mi model współfinansowania, na który się zgodziłam. Zapłaciłam za to wówczas niemałe pieniądze, bo było to prawie dwanaście tysięcy złotych.

P.: Na Zachodzie to wygląda dobrze, ale u nas te kwestie wyglądają paskudnie.

K.: Każdy autor myśli: Będę w Empikach, będę w Matrasach. Na początku byłam zielona i też myślałam, że zaraz będę gwiazdą. Ale to tak nie jest.

J.: Kto się zajął Twoją promocją, kiedy wchodziłaś w tę branżę? Miałaś kogoś kto Ci pomagał, czy sama się tym zajęłaś?

K.: Wydawca tak naprawdę robi niewiele. Rozsyłają egzemplarze książki do recenzentek. Jeżeli one nie znają autorki i nie zainteresują się np. okładką, to ile z nich coś napisze o książce… czasem dwie, może trzy.

J.: Czyli musiałaś robić wszystko na własną rękę – szukałaś recenzentek i ambasadorek.

K.: Dokładnie tak. Już przed wydaniem książki miałam grono czytelniczek na swojej grupie na FB, więc to ruszyło się tak jakoś naturalnie. Jednak od razu pojawiły się też niesnaski, jak to w świecie internetowych przyjaźni. Dużo dziewczyn się ode mnie odwróciło. To było dla mnie zaskakujące i bardzo trudne.

fot. Monika Smykowska – Golec

J.: Ale były dziewczyny, które czytały Twoje książki, czy te które też pisały?

K.: Niektóre tylko czytały, inne też pisały. To były nawet zalążki przyjaźni, ale wiadomo, jak to w Internecie – nie znasz kogoś od lat, możesz sobie pisać i opisywać siebie jak zechcesz. Faktycznie, niektóre z nich okazywały się ok. Spotykałyśmy się prywatnie, chodziłyśmy razem na koncerty, ale kiedy wydałam książkę, część tych znajomości się pokończyła. Były też liczne słowa krytyki, które bardzo wtedy przeżywałam, ale teraz już nauczyłam się mieć do tego dystans.

P.: Jak znosisz hejt?

K.: Nie reaguję na niego. Kiedyś wdawałam się w tak zwane ,,gównoburze”, udzielałam się, wkurzałam, dyskutowałam z tymi dziewczynami. Teraz już wiem, że to nie ma sensu. Wiem, że nie należy karmić trolla, ale wiem też, że dzięki tym aferom, w których brałam udział, zyskałam dużą reklamę.

P.: Czyli hejt jest świetną reklamą?

K.: Tylko, że nie zawsze chce się takiej reklamy. Teraz już wiem, że nie mam na to czasu i ochoty. Mam inne możliwości reklamowe. Współpracuję z kilkunastoma blogerkami, wiele dziewczyn mnie wspiera, więc czegoś takiego nie potrzebuję. Raz na jakiś czas mogę coś napisać, ale staram się tego nie robić, bo wiem, że nadal to przeżywam. Dużo mnie to kosztowało emocjonalnie. Zdarzały się wieczory, kiedy siedziałam i wyłam, bo to czasami były naprawdę przykre sytuacje, kiedy ktoś chociażby zaczynał atakować moją rodzinę lub pisał, że skoro wydałam książkę ze współfinansowaniem, to jest to taki chłam, że nikt by tego normalnie nie wydał. Możliwe. Mnie wsparli rodzice, pożyczyli mi te pieniądze. Zdarzało się, że ktoś pisał, iż namówiłam rodziców, żeby wzięli olbrzymi kredyt, aby sfinansować moją zachciankę. Wtedy pomyślałam: O nie! Można sobie gadać o mnie, o mojej twórczości, ale absolutnie wara od mojej rodziny.

6 komentarzy

  1. Daria

    Cudowne!!! Piękna pisarka, super wywiad, zdjęcia mega. Znam książki i polecam Ci Kosinus!!!

    Odpowiedz
  2. Adela

    Żenuje mnie poziom twórczości pani Katarzyny. To proza niskich lotów dla kur domowych. Kobieta nudziła się w pracy i „zaczęła czytać” (wiem, wiem, lepiej późno niż wcale, jak w szkole się nie czytało, to chociaż w pracy). Przeczytała Greja, przeczytała Crossa i nagle uznała, że wie o pisaniu tyle, żeby napisać swoją książkę. W szkole nie lubiła polskiego i przyznaje, że się do niego nie przykładała. Książek nie czytała. To ja się pytam, na jakiej podstawie ta kobieta mogła napisać coś dobrego? Pierwsza zasada szkół pisarskich mówi o tym, że aby pisać, trzeba najpierw czytać. Aby napisać jedno słowo, trzeba przeczytać tysiąc. Nic dziwnego, że to zostało wydane ze współfinansowaniem, bo nikt by nie przyjął „dzieła” napisanego na poziomie blogów prowadzonych przez 13-latki (chociaż Grej nie jest napisany lepiej – co świadczy jedynie o osobach, które się nim zachwycają). To przykre, że erotykę piszą głównie osoby, które nie mają nawet podstawowej wiedzy na temat pisania. O autorce świadczą jej własne słowa w tym wywiadzie – potwierdza, że nie ma umiejętności. Redaktor subtelnie próbuje jej zasugerować, że jej bohaterki są nijakie, bezbarwne, jednakowe – wszystkie uległe i nudne do oporu, ale ona zdaje się nawet nie zauważyć, że to coś złego. Bohater powinien być aktywny. Bierne postacie są najgorszymi z możliwych. Kobiety, które tworzy pani Katarzyna są niezrównoważone emocjonalnie i mają inteligencję na poziomie gimnazjalisty. Nie takich kobiet nam trzeba w literaturze. Inna sprawa to fakt, że w każdej kolejnej książce możemy spodziewać się tego samego – miłości głównych bohaterów opartej na pierwszym zauroczeniu (po co komu coś głębszego?) silnego faceta do słabej, biernej kobiety. Każdego z bohaterów da się opisać jednym słowem, bo nie mają charakterów. Każdy jest taki sam – on ma siłę i „trudne doświadczenia”, a ona jest piękna i chce mu pomóc. Wątki poboczne nie istnieją. Bohaterowie poboczni nie istnieją – są tylko marionetkami w służbie głównej linii fabularnej. To jest kwintesencja złej książki.

    Odpowiedz
      • Ewa

        Po to samo, po co wydawać. Każdy autor może pisać po swojemu, a każdy czytelnik może mieć swoje zdanie na temat tego, co tenże autor, wydając, poddał pod publiczną ocenę. To, czym inni się zachwycają, reszta może uznać za zwykły gniot. Osobiście w pełni zgadzam się z każdym zdaniem Adeli.
        Pisać może każdy, jednak nie każdy potrafi.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany