Rozmowa z Mają Barełkowską.

Aktorstwo jest pani pasją, czy sposobem na życie? A może ma pani to szczęście, że stanowi zarazem jedno i drugie.

Aktorstwo jest dla mnie zjawiskiem, które nieustannie poznaję. Na różnych etapach mojego życia, różnie z tym bywało. Było i tak, że to był po prostu sposób na utrzymanie się, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Mogę powiedzieć, że aktorstwo jest dla mnie niczym lustro, w którym ja ciągle się przeglądam. Specyfika tego zawodu, z którym związana jest zarówno moja dusza, jak i emocje, wymaga ode mnie ciągłego dostosowywania się. Moje spojrzenie na tą pracę zmieniało się w zależności od tego, na jakim etapie dojrzałości się obecnie znajdowałam. Mam poczucie, że teraz osiągnęłam pewną harmonię, bo wcześniej zdarzały mi się chwile, że z jednej strony byłam entuzjastycznie nastawiona do tego zawodu, a z drugiej omal z niego nie zrezygnowałam. Aktorstwo jest zawodem niezwykle ciekawym i wciąż pozostawiającym wiele do odkrycia, bo nie wiadomo tak do końca o co w nim chodzi. Ja wciąż poszukuję jakiejś metody na to, by grać jak najlepiej, ale zdarza mi się myśleć, że może tak naprawdę nie ma żadnej i trzeba podejść do tego intuicyjnie. W aktorstwie jest tak wiele zagadnień konceptualnych, emocjonalnych i duchowych, że trudno je wszystkie pojąć. Reasumując, czym jest ten zawód? Nie wiem. Wiem za to, że obecnie zaczynam żyć w harmonii z tym zawodem i jestem coraz bardziej otwarta na różne rzeczy.

W jaki sposób buduje pani osobowość postaci, w którą ma pani za zadanie się wcielić?

Tutaj też przeszłam długą drogę próbując różnych sposobów. Ten proces wygląda tak, że w trakcie czytania scenariusza najpierw zaczynam czuć emocje danej postaci, a następnie w mojej wyobraźni powstaje jej obraz. Potem zaczynam tworzyć jej portret psychologiczny, analizuję jej uczucia,  motywy postępowania oraz cele. Uczę się tekstu i jednocześnie cały czas pracuję emocjonalnie i w sposób konceptualny. U mnie wygląda to tak, że nauka scenariusza jest równocześnie poznawaniem postaci. Po tym wszystkim wychodzę na scenę i pokazuję reżyserowi efekt mojej wewnętrznej pracy, a on albo to kupuje, albo nie.

Czy marzyła bądź marzy pani nadal o zagraniu jakiejś konkretnej roli?

Chciałabym zagrać w kolejnych sztukach szekspirowskich, bo one są niezwykle ciekawe. Marzy mi się też występ w którymś z dramatów Czechowa ze względu na bogactwo i złożoność ich bohaterów. Wierzę też, że uda mi się wcielić w jakąś intrygującą postać na dużym ekranie. Chętnie zobaczyłabym się również w jakiejś zagranicznej produkcji. Uważam, że praca w innym języku jest czymś ogromnie inspirującym, bo zdaje mi się, że ten obcy język otwiera we mnie nieznane dotąd obszary.

fot. archiwum prywatne

Czy pamięta pani ten moment w życiu, w którym wpadła pani na pomysł zostania aktorką?

Uważam, że to był trochę przełomowy moment. Wpadłam na pomysł zostania aktorką, kiedy moja koleżanka z liceum poprosiła mnie, żebym posłuchała wiersza, który ona przygotowała na konkurs recytatorski. Oczywiście spełniłam jej prośbę i w pewnym momencie pomyślałam sobie, że może ja też tak potrafię… To było jak przeznaczenie albo samospełniająca się przepowiednia, bo gdy zaczęłam o tym myśleć, nagle spotkałam Wiesława Komasę i dołączyłam do prowadzonego przez niego amatorskiego zespołu teatralnego. Aktorstwo stało się moją pasją, dzięki której mogłam dać upust ogromowi swych emocji i dużemu temperamentowi. Środowisko, w którym się znalazłam bardzo mnie ukształtowało i rozbudziło we mnie miłość do poezji.

Jak wspomina pani czasy studenckie?

Zaczęło się od tego, że został wprowadzony stan wojenny. Pierwsze zajęcia odbyły się w październiku, a w listopadzie ruszył strajk okupacyjny. Przez trzy miesiące zamknięcia w szkolnej dyscyplinie obserwowaliśmy, jak nasi profesorowie zachowują się wobec tej opresyjnej sytuacji, obserwowaliśmy też to, jak zachowujemy się my, studenci – w trakcie tego strajku bardzo dobrze się poznaliśmy, połączyły nas więzy przyjaźni, które, ze względu na ciężkie czasy, okazały się niezwykle mocne i trwałe. Myślę, że stan wojenny i cała ta zawierucha wokół niego, w dużej części zadecydowały o kształcie naszego nauczania.

Wiem, że w trakcie studiów poznała pani swojego męża. Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie i dalsza relacja? 

Poznaliśmy się na egzaminach wstępnych, a potem przyjaźniliśmy się przez pierwsze trzy lata studiów. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu, po prostu byliśmy dobrymi kumplami. Na czwartym roku przyjaźń przerodziła się w coś więcej, a ja w pewnym momencie poczułam, że Piotr powinien być moim mężem. To była głęboka myśl, przeczucie, które przyszło do mnie nie wiadomo skąd. W końcu powiedziałam mu o tym wprost, w pewnym sensie oświadczyłam mu się. Wypaliłam, że chyba powinniśmy się pobrać, a on chyba myślał o tym samym, bo od razu przystał na tę propozycję. W listopadzie podjęliśmy decyzję, że się pobieramy, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak trudny zawód będziemy wykonywać i jak trudne będzie życie dwojga ludzi, którzy są artystami. Może dobrze, że nie wiedzieliśmy, bo być może nie zdecydowalibyśmy się na ślub (śmiech). Tak się stało żeśmy się poznali, pokochali i w lipcu, tuż po skończeniu szkoły, pobraliśmy się.

fot. Dobrosław Polek

Jak wygląda życie dwójki artystów? Czy mocno się państwo od siebie różnią?  

Tych różnic jest mnóstwo i one muszą być, ponieważ obydwoje jesteśmy inni, co czyni nas, wszystkich ludzi, cudownymi. Mimo że ja i mój mąż różnimy się od siebie i każde z nas ma swoje indywidualne cechy osobowości, to łączą nas np. podobne poglądy na sprawy społeczne i polityczne, a także to samo wyznanie. Mąż mówi, że lubi ze mną dyskutować, bo ja mam często inne zdanie na dany temat niż on. Bo mam, i nigdy nie boję się go wyrażać. Czuję taką swobodę, że mogę mieć swoje zdanie w jakiejś kwestii i że ono wcale nie musi być powodem do kłótni, wręcz przeciwnie. Uważam, że dzięki temu moja relacja z mężem jest ciekawsza. Obydwoje lubimy rozmawiać na tematy duchowe, społeczne, polityczne oraz te związane z naszym zawodem i rodziną. Wracając jeszcze na chwilę do różnic między nami, to np. ja lubię jeździć tymi samymi drogami, tą samą trasą, a mój mąż lubi sobie poeksperymentować w tej dziedzinie, tzn. często szuka nowych tras, bo nie dowierza GPS-owi.

Na pewnym etapie życia musiała pani pogodzić między innymi rolę aktorki, żony i matki, jak sobie pani z tym radziła?

To nie było łatwe. Po drodze doświadczyłam wielu porażek, głównie dlatego, że miałam niewielką wiedzę z zakresu psychologii dziecka. Niestety, kiedy miałam małe dzieci, nie była ona dostępna. Teraz, gdy się tym interesuję, widzę, że mogłam uniknąć wielu błędów wychowawczych. Zawsze chciałam jak najlepiej, tak jak każda mama poświęcałam wiele czasu i troski dzieciom, ale czasami było mi trudno, bo niektórych rzeczy i zjawisk nie pojmowałam. Ostatecznie jednak nie wyszło tak źle, bo mam dobry kontakt ze swoimi dziećmi, staramy się być wobec siebie otwarci i zawsze możemy na siebie liczyć.

Na czyje wsparcie mogła pani liczyć, kiedy to pani była młodą dziewczyną i dopiero zaczynała pani stawiać pierwsze kroki jako aktorka?

Mogłam liczyć na oboje rodziców, z tym, że każde udzielało mi tego wsparcia na swój sposób. Moja mama jest osobą myślącą pozytywnie i niezwykle energiczną. Jestem jej bardzo wdzięczna za jej energię i życiową zaradność. Mój tatuś z kolei był ciepłym, uczynnym człowiekiem, który lubił angażować się społecznie. Myślę, że właśnie od niego dostałam to społeczne zaangażowanie. Jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom za to wszystko, co mi dali. Oboje z zadowoleniem przyjęli wiadomość o tym, że zdaję do szkoły teatralnej.

Dobrze, to może na koniec powie nam pani parę słów na temat koncepcji Krakowskiego Salonu Romantycznego, proszę.

Pomysłodawcą tego przedsięwzięcia jest pani Dorota Kadula. Ostatnią rzeczą, którą robiłam przed wybuchem pandemii, był udział w jednym ze spotkań organizowanych przez Szczeciński Salon Poezji. Tam, zarówno ja, jak i publiczność, byliśmy niezwykle poruszeni moim występem. Potem razem z twórcami tego Salonu siedzieliśmy w restauracji i rozmawialiśmy o poezji, i to było niesamowite, że nie dyskutowaliśmy np. o polityce, tylko właśnie o poezji. To był fantastyczny wieczór. Po tym była już tylko pandemia, pandemia, pandemia… Nie było mowy o żadnym salonie poezji aż do grudnia, kiedy pojawiła się propozycja powstania wirtualnego Krakowskiego Salonu Romantycznego. Po wielu miesiącach bez kontaktu z poezją i z widzami, to było jak wejście do morza po długim okresie wyczekiwania. Ten pomysł bardzo nas ucieszył.

Zatem Krakowski Salon Romantyczny jest taką wirtualną formą obcowania z poezją i jej odbiorcami?

Tak. Ja na swój występ online wybrałam wiersz Gałczyńskiego Bal zakochanych. Zrobiono piękną scenografię, bo w tle za szybami ICE’a był… Wawel. Możliwość interpretowania i przekazywania poezji była czymś niezwykłym, niemal metafizycznym. Pani Dorota wspominała, że ma jakieś plany przeniesienia tych występów online na prawdziwą scenę. To byłoby bardzo piękne i myślę, że byłabym szczęśliwa, gdybym w realu mogła brać udział w koncertach razem z Grażyną Auguścik, czy z panem Pawłem Kowalskim. Marzę o tym, by w końcu spotkać się z nimi i z widzami twarzą w twarz, bo bez widzów my, artyści, jesteśmy po nic i na nic.

Miejmy nadzieję, że już niedługo to marzenie się ziści. Bardzo dziękuję pani za rozmowę.

O Autorze

HISTORIA

Studiuje filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, choć z ochotą podjęłaby też studia na kierunkach takich, jak historia czy historia sztuki. Wielbicielka prozy psychologicznej, obyczajowej i historycznej. Amatorka muzyki - tej, która potrafi wzruszyć do łez i pobudzić wyobraźnię. Fanka filmów z udziałem Kate Winslet, Cate Blanchett i Geoffreya Rusha. Ciągle dokądś goni i wiecznie brakuje jej czasu, ale kiedy uda jej się zatrzymać, choć na chwilę, wtedy czyta, pisze lub pije herbatę w towarzystwie babci.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany