Zareagowałam tak, że położyłam się na łóżku, skrzyżowałam ręce na piersi i orzekłam, że od tej chwili nie będę nic jadła, i że jeśli nie mogę zostać tancerką, to wolę umrzeć. Tatuś znosił to przez półtora dnia, próbując skusić mnie różnymi smakołykami. Drugiego dnia przyszedł z kanapką i powiedział: ,,No dobrze, zjedz tę kanapkę, to cię zapiszę do tej szkoły”, a ja na to: ,,Nie tatusiu, najpierw mnie zapisz, a dopiero potem zjem kanapkę”. Pojechaliśmy tam razem, ja z kanapką w ręku, tata zapisał mnie do szkoły baletowej, a ja zjadłam kanapkę.

 

W obliczu strajku głodowego tata musiał się zgodzić.

 

Musiał. Była to kwestia przypadku, bo rodzice zabrali mnie na spektakl baletowy, a być może gdyby zabrali mnie na wystawę malarstwa byłabym malarzem albo architektem wnętrz? A gdybym była na pokazie mody, może zostałabym projektantką mody? Pociąga mnie wszystko, co jest kreatywne, więc mogę równie dobrze urządzać kolejne mieszkanie, co jest moją pasją, projektować stroje, pisać książki – jednym słowem robić wszystko to, co jest kreatywne. To mnie szalenie pociąga.

 

Jak prezentowały się początki obranej przez Panią drogi?

 

Na początku wyglądało to w ten sposób, że co wieczór robiłyśmy przedstawienia. Barbara podzieliła moją pasję i też została tancerką. Organizowałyśmy w domu spektakle z udziałem dwojga widzów, to byli oczywiście tatuś i mamusia, którzy przychodzili codziennie na ten sam występ. Później przyjechaliśmy do Warszawy, gdzie znajduje się szkoła baletowa, do której bardzo chciałyśmy się zapisać.

Jak wyglądał taki zwykły dzień w szkole baletowej?

 

Balet jest dyscypliną wymagającą niesłychanego rygoru. Dzień zaczyna się o ósmej rano od dwóch lekcji tańca klasycznego, a przez następnych kilka godzin trwają lekcje zawodowe, takie jak taniec ludowy, taniec charakterystyczny, historia tańca, lekcja teatru, plus wszystkie przedmioty ogólnokształcące. Miałam szczęście uczyć się od świetnego profesora Leona Wójcikowskiego, który był kiedyś tancerzem, solistą w baletach Diagilewa. Lata w szkole baletowej nauczyły mnie pewnej dyscypliny, punktualności… same pozytywne strony!

Wolała Pani tańczyć solo czy w duecie?

 

Żeby tańczyć w ducie, musi być tak jak z partnerem życiowym, musi być pełne zrozumienie. Miałam tylko kilku takich partnerów, m.in. Gerarda Wilka, którego poznałam, jak tylko skończył szkołę baletową. Wszyscy mówili, że on jest taki ciężki, ponury, ma taką odrażającą minę i bardzo masywne ruchy, ale mnie to właśnie ujęło. On był świetnym partnerem, z którym idealnie dopełniałam się ruchowo. Ja robiłam ruch, on odpowiadał itd. Taki partner naprawdę rzadko się zdarza, więc częściej tańczyłam sama.

 

Czym w ogóle jest dla Pani taniec?

 

Taniec to na pewno zawód artystyczny, pasjonujący, tak jak każda dziedzina sztuki. Jest to też jakiś ozdobnik życia, coś dlaczego warto żyć i czemu warto poświęcić masę wysiłku. To, że zostałam tancerką to był przypadek, jak powiedziałam. Miałam trzy lata, kiedy rodzice zabrali mnie na spektakl baletowy. Po powrocie do domu oświadczyłam im, że już wiem, co będę robić w życiu – będę tancerką. Siostra kazała mi napisać zobowiązanie, ale że w wieku lat trzech nie umiałam jeszcze pisać, to podyktowałam jej, a ona napisała. Na koniec powiedziała mi, że muszę je podpisać, więc ja na to: ,,No, Baśka, przecież ja nie umiem pisać. Mam trzy lata”, a ona: ,,A umiesz postawić krzyżyk?”, odpowiedziałam jej, że właśnie nauczyłam się stawiać krzyżyki. Basia powiedziała mi, żebym postawiła trzy krzyżyki, ale muszę to zrobić własną krwią. Ja się przeraziłam i pytam: ,,Skąd ja wezmę tą krew?”, a ona mówi: ,,Daj rączkę”, po czym wzięła żyletkę z temperówki i nacięła mi paluszek. Trochę bolało, ale zrobiłam trzy krzyżyki. Od następnego dnia zaczęłam dziarsko iść w kierunku zdobycia tego zawodu.

 

 W reportażu dla ,,Dzień Dobry TVN” powiedziała Pani, że przygarnia wszystkich mężczyzn, których nikt nie chce. Dlaczego?

 

Bo mi ich żal. Moja mądra koleżanka powiedziała mi kiedyś, że jeśli jesteś sama i szukasz towarzystwa, to idziesz np. na jakiś wernisaż, bal czy przyjęcie, gdzie zawsze stoi z boku taki mały, przestraszony, na ogół łysy, odpychający, z brakującym zębem mężczyzna. Podejdź do niego, bo on się może okazać bardzo interesującym i bardzo wartościowym człowiekiem. Ja idę jej tropem i zawsze poszukuję tych trzymających się na uboczu, tych stojących pod ścianą, tych odrzuconych, bo oni zazwyczaj mają bardzo ciekawą psychikę.

 

W jakich okolicznościach poznała Pani swojego pierwszego męża Tadeusza?

 

Mojego pierwszego męża poznałam przy okazji próby telewizyjnej, bo wtedy występowałam bardzo często w telewizji i właśnie przyszłam na próbę. Reżyserem była chyba Olga Lipińska, która powiedziała nam, że nie mają dość funduszy, by angażować i tancerki i tancerzy, więc ja i moje trzy koleżanki musiałyśmy tańczyć z aktorami. W pewnym momencie usłyszałyśmy ,,puk, puk, puk” i ja powiedziałam: ,,To będzie mój!”. Drzwi się otworzyły, wszedł przystojniak Tadeusz, a ja rzuciłam się mu na szyję i oświadczyłam mu, że będzie mój. Oczywiście skończyło się małżeństwem. Niestety niesłusznie, bo małżeństwo trwało tylko trzy miesiące, a rozwód ciągnął się przez trzy lata. Z tym małżeństwem to było tak, że ja w ogóle nie byłam za tym, żeby wychodzić za Tadeusza. Poszłam do mojego tatusia, któremu wierzyłam, a on powiedział mi: ,,Krysiu, podobno mieszkasz z jakimś panem? Tego w naszej rodzinie nigdy nie było. Musisz wziąć ślub!”. Ja odpowiedziałam mu na to: ,,Nieee tam, zaraz mieszkam, wpadł na kawę i rzeczywiście nie wychodzi już od trzech dni, może nawet od tygodnia”, a tatuś: ,,Nie, nie, nie, w naszej porządnej rodzinie nigdy tego nie było. Musicie wziąć ślub!”. Ja próbowałam go przekonać i powiedziałam, że to zapewne skończy się rozwodem, ale on użył argumentu, z którym już nie polemizowałam: ,,Rozwody były w naszej rodzinie”. Kiedy wróciłam do domu, Tadeusz zapytał: ,,No i co? Rozmawiałaś z ojcem? Bo ja do niego dzwoniłem”. I tak, posłuchałam tatusia i wzięłam ten ślub. W związku z tym, że ślub przeciągnął się w urzędzie stanu cywilnego, spóźniłam się na próbę. Kiedy weszłam, wszyscy już na mnie czekali, a pani Olga Lipińska z niedowierzaniem powiedziała: ,,Krystyna, pierwszy raz się spóźniłaś. Wszyscy już czekają!”, więc ja powiedziałam jej, że miałam ślub, na co ona zapytała: ,,Czyj? Przecież nie musiałaś czekać aż ktoś się tam pobierze”. Poinformowałam ją, że to ja brałam ślub. Kiedy powiedziałam jej, kim jest mój wybranek, skwitowała to jednym słowem: ,,Idiotka!”. Niestety, miała rację.

 

Jaki był Tadeusz?

 

Tadeusz był niewątpliwie bardzo przystojny, typ macho, co bardzo mnie pociągało. Wysoki, z taką solidną szczęką. Myślałam, że ma silny charakter, a okazało się, że ma tylko silnie rozbudowaną szczękę. Pierwszy raz widziałam go na scenie Teatru Współczesnego, występował w sztuce ,,Opera za trzy grosze” razem z Kaliną Jędrusik. Ja byłam jeszcze w szkole baletowej, ale że miałam tanie wejściówki, to chodziłam do wszystkich teatrów. Po obejrzeniu spektaklu zanotowałam w swoim dzienniku: ,,Widziałam dziś na scenie Kalinę Jędrusik, która prezentowała się bardzo seksi, oraz Tadeusza Plucińskiego – macho. Bardzo spodobał mi się jako aktor i mężczyzna”.

 

A czy przed małżeństwem z Tadeuszem była Pani w związku?

 

1 2 3

O Autorze

HISTORIA

Studiuje filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, choć z ochotą podjęłaby też studia na kierunkach takich, jak historia czy historia sztuki. Wielbicielka prozy psychologicznej, obyczajowej i historycznej. Amatorka muzyki - tej, która potrafi wzruszyć do łez i pobudzić wyobraźnię. Fanka filmów z udziałem Kate Winslet, Cate Blanchett i Geoffreya Rusha. Ciągle dokądś goni i wiecznie brakuje jej czasu, ale kiedy uda jej się zatrzymać, choć na chwilę, wtedy czyta, pisze lub pije herbatę w towarzystwie babci.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany